Jak przekonać ludzi, że warto mieć dobre prawo?

Po co jest prawo i jak dobrze je znamy. Istnieje co najmniej kilka odpowiedzi na pytanie „Co to jest prawo”, a dawniej na studiach był nawet przedmiot nauczania pt. „Teoria państwa i prawa”. Zainteresowanych bliżej rozmaitymi teoriami prawa odsyłam do polecanej w nauczaniu tego przedmiotu literatury. Generalnie właściwie wszystkie określenia prawa zawierają odniesienia do czegoś dla pojedynczego człowieka transcendentnego, na ogół do Boga lub tzw. wartości. Te ostatnie – wbrew poglądom np. ortodoksyjnych marksistów –zwykle też jakoś tam „wyrastają” z religii, więc tak naprawdę tuptamy sobie w tym samym miejscu. No i zadaniem (celem tworzenia prawa) jest przetłumaczenie z języka religii (aksjologii) na „ludzki” pojęć dobra i zła oraz nakłanianie ludzi do czynów dobrych i odstraszanie od złych. Tłumaczenie to – jeśli ma spełniać swą rolę – winno być dla szarego obywatela czytelne i zrozumiałe. Ten szary człowiek powinien rozumieć słowa, którymi prawo napisano i choć trochę kumać o co w tym interesie chodzi. Powody wydają się być oczywiste; chodzi o to by sam tego prawa przestrzegał i potrafił sprawdzić, czy inni też to robią. No i tu kończy się teoria. Życie pokazuje, że przeciętny obywatel ma o prawie pojęcie delikatnie mówiąc mętne. Robiono mnóstwo badań, zadano ludziom tysiące pytań, opracowano wiele tysięcy ankiet i w zasadzie zawsze wychodzi to samo : znajomość prawa (uczeni lubią mówić „kultura prawna”) jest fatalna, a zwykły człowiek jest wobec instytucji państwa całkowicie prawie bezradny i skazany na pomoc prawników.

Kto jest winny naszym kłopotom z prawem. Gdyby wszyscy prawnicy byli uczciwi i równie w prawie biegli nie byłoby pewnie wielkich problemów. Że tak nie jest wie większość tych, którzy mieli z prawem wątpliwą przyjemność bliżej się spotkać. Czyli praktycznie wszyscy dorośli, bo załatwiając cokolwiek w urzędzie też jakoś się o prawo ocieramy. Z innych badań wnosić można, że większość ludzi ocenia stosujących prawo funkcjonariuszy (np. sędziów) i urzędników (np. w instytucjach administracji państwowej) źle. Zarzuca im się głównie korupcję i brak kompetencji. Bywają też narzekania na „system”, że ustawia obywatela w roli petenta, że wymusza na urzędnikach traktowanie obywatela jak potencjalnego przestępcy czy pozwala urzędnikowi (funkcjonariuszowi) czuć się bezkarnym. Jakby poszukać to można by do tej listy jeszcze trochę dopisać. Oskarżeń samego społeczeństwa o działania wiktymogenne tj. prowokujące państwo do popełnianie przestępstw na szkodę swych obywateli nie słychać prawie wcale. A żyjemy przecież w państwie demokratycznym i państwo to nie ma szans na popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa bez współudziału swych obywateli. Naprawdę. Kłopot w tym, że przeciętny obywatel, szczególnie w tak młodej jak nasza demokracji, wciąż dzieli ludzi na naszych i „onych”.

Nasi i ichni. No i tu jest pies pogrzebany. Praktycznie każdy taki podział generuje przekonanie, że ci „nasi” są lepsi od „onych” w każdej dziedzinie. Szczególnie w dziedzinach dla nas ważnych (tzn. że w sytuacji konfliktowej staną po „naszej” stronie bez względu na wspomniane wyżej „wartości”). I tak jak w przypadku rozmaitych autorytetów idealizujemy tych nieszczęsnych „naszych” przypisując im mądrość, poczucie sprawiedliwości, nadludzką wręcz siłę ducha, odwagę, konsekwencję i co nam tam jeszcze dobrego do głowy przywędruje. No i – oczywiście – pisanie i przestrzeganie prawa im właśnie powierzamy. W całości.

Jakie mamy kłopoty ze sprawdzaniem czy prawo nie bredzi. Dziś, w epoce sztucznej inteligencji, systemów eksperckich czy choćby tylko programów komputerowych weryfikujących niesprzeczność zbioru wypowiedzi (np. kodeksu) jest to po prostu anachronizm. Nie ma żadnych poważnych przeszkód aby badanie np. niesprzeczności prawa sformalizować i powierzyć komputerowi. Pomysł, by zaufanie do ludzi zastąpić zaufaniem do bezdusznego automatu jest jednak trudny do zaakceptowania nawet w stosunku do autonomicznych samochodów (co ciekawe automatyczny pilot w samolocie już nas nie oburza), a w przypadku prawa odczytywany jest jako herezja. Nie tylko na poziomie stosowania prawa, ale nawet jego tworzenia czy weryfikowania. Zapytajcie kto kiedy żądał od uczonych prawników dowodu, że prawo nie jest sprzeczne, że żaden jego przepis nie przeczy innemu. Ja, poza próbami instrumentalnego (zwykle w jakichś dyskusjach dla pognębienia przeciwnika) wykorzystania takich sprzeczności lub pytań o nie, przypadków takich nie znam. Ludzie akceptują sprzeczności prawa od czasów rzymskich, kiedy to powstały mało znane powiedzenia mówiące z jednej strony, że „Prawo [cywilne] jest dla ludzi starannych”, z drugiej, że „Każda definicja w prawie [cywilnym] jest ryzykowna, bo [prawdopodobnie] można ją podważyć”. Obywatele w to wierzą i chętnie bredzą, że „nieznajomość prawa szkodzi”, bo nie pojmują, że twórcy prawa to ludzie tak samo jak i oni sami mądrzy (a bywa, że i głupsi) i takie same debilizmy do prawa wpisać potrafią. Dobrej rady na to nie ma, bo analiza długiego tekstu przez najbieglejszego nawet prawnika podlega takim np. ograniczeniom jak pojemność jego pamięci, zmęczenie, czy choćby szybkość rozumowania. Spróbujcie przeczytać ze zrozumieniem trochę grubszą (tak z 1000 stron; są takie, polecam „Drogę do rzeczywistości” Penrose’a) książkę, a potem powiedzieć, co było na konkretnej stronie. A akty prawne najmarniejszego nawet państwa, to nie tysiąc, a wiele tysięcy stron. I treść tej „książki” dynamicznie się zmienia. Jaki prawnik potrafi to ogarnąć? A jeśli zatrudnić do tego celu grupę ludzi, to gdzie gwarancja, że potrafią się w sensownym czasie dogadać? Że w ogóle potrafią się dogadać? Warto docenić tu „dorobek” postmodernizmu zweryfikowany przez Alana Sokala.

Co z tym można zrobić. Jedyną praktycznie dostępną możliwością stałej weryfikacji tego bajzlu jest zwalenie procesu sprawdzania poprawności sformułowań i niesprzeczności prawa na komputer. Dziś jest to możliwe; do dyspozycji mamy naprawdę wiele programów weryfikujących nawet bardzo długie teksty. Nie chodzi, oczywiście, o to by komputer całkowicie zastępował człowieka. To nie jest możliwe. Rzecz w tym, by można było mieć gwarancję niesprzeczności prawa. Nie oznacza to, że mieć możemy również jego „zupełność”, tzn. sytuację, gdzie potrafimy skodyfikować całą dostępną naszym zmysłom rzeczywistość, zdefiniować wszystkie możliwe zdarzenia i o każdym z nich orzec czy jest „naganne” (np. karalne) czy nie. Tego zrobić się nie da. Można jednak sporządzić pewien „szkielet”, na którym budowalibyśmy konkretne orzeczenia. W tym np. Sądu Najwyższego czy Trybunału Konstytucyjnego.

Czy można przekazać tę wiedzę społeczeństwu. Kłopot w tym jak przekonać ludzi, że (spory) wysiłek włożony w stworzenie takiej „Nadkonstytucji” jest dla nas wszystkich opłacalny. Ci, którzy usiłowali kiedykolwiek coś wspólnie z innymi zrobić znają takie problemy. Tego typu wiedza nie jest, niestety, możliwa do przekazania bez osobistego doświadczenia w dyskutowaniu z innymi jakiegoś trudniejszego problemu. Tak naprawdę, to żadna wiedza praktycznie użyteczna nie może być przekazana jako informacja bez osobistego zaangażowania w jej zdobywanie. Nie ma więc dobrego sposobu przekazania szaremu człowiekowi obrazu beznadziei w tworzeniu dobrego prawa i przekonania go, że musi pogodzić się z istniejącym (i stale rosnącym) syfem, bo nie ma sposobu, aby ktokolwiek całe to bagno ogarnął. A przeciętny obywatel choć zwykle na prawo narzeka, to o nim nie dyskutuje, bo zna ciekawsze tematy (np. jak to na meczu było, jaka to ta Iksińska wredna baba jest itp.) i na co dzień prawem się nie zajmuje. Nie ma więc wspomnianego wyżej doświadczenia w rozważaniu tego typu spraw. Można mu zatem przekazać pewną informację o prawie (której na ogół i tak nie skuma), ale nie można dać mu żadnej praktycznie użytecznej wiedzy.

Kto ma ten problem rozwiązywać. Decyzję o tym, czy prawo i jego stosowanie ma być „nasze” czy politycznie neutralne muszą podjąć elity. Ale one, tak „same z siebie”, nie wskażą na prawo „neutralne”, bo opowiadałyby się za utratą najważniejszego narzędzia sprawowania władzy ( jest takie rzymskie powiedzenie, że „Rządzący nie podlega prawu.”. Żaden rząd tego nie cytuje, ale chyba każdy chciałby stosować ). I koło się zamyka. Społeczeństwo jest wygodne i troskę o jakość prawa zostawia elitom, a elity w dobrze pojmowanym własnym interesie dobrego dla ludzi (np. utrudniającego manipulacje i przekręty) prawa nie wprowadzą, bo ryzykują utratę władzy. A na to nawet te naprawdę „dobre”, chcące coś dla ludzi zrobić, tzn. „nasze” elity pozwolić sobie nie mogą, bo jak władzę stracą, to tych dobrych zmian nie wprowadzą i będzie jeszcze gorzej. Można, oczywiście, zaproponować ludziom by cnót obywatelskich np. miłości (szacunku) do władzy, uczyli się od Wolterowskiego Kandyda, ale kto dziś toto czyta? I jak pokazać analogię miedzy np. państwem a ukochaną Kandyda? Kto to załapie? Można też czekać na taki stopień ogłupienia i intelektualnego rozleniwienia ludzi, który wyzwoli ich z potrzeby zadawania jakichkolwiek trudniejszych pytań. Pesymiści mogliby czekać na osiągniecie takiego stopnia degrengolady społeczeństwa, w którym jedynym sensownym rozwiązaniem byłaby jakaś wersja powtórki Rewolucji Francuskiej. Możliwości podobnych rozwiązań jest wiele. Nie wiadomo które gorsze. A jakby nie patrzeć, to tendencje „rozwoju” zarówno stanowienia jak i stosowania prawa są na kursie kolizyjnym z (nierealnymi na ogół) oczekiwaniami społecznymi pod jego (prawa) adresem. Ja nie wiem jak z tego wybrnąć. Wydaje mi się, że jedyną realną szansę stanowić mogą jakieś „oddolne” inicjatywy grupek ludzi „dotkniętych” realnie istniejącym w Polsce „wymiarem sprawiedliwości”. Być może jakieś – niekoniecznie do końca „dogadane” – ale przynajmniej niewykluczające się wzajemnie głosy nt. sensowności prawa obecne np. w Internecie mogłyby coś pomóc. Może wygenerowałyby one wspomniane wyżej aktywne uczestnictwo w dyskusji o prawie większej niż dziś liczby osób, co przełożyłoby się na lepsze rozumienie potrzeby reform i wymusiło na elitach jakieś działania w tym kierunku. Być może odpowiednio wysoko usadowieni uczciwi ludzie (wierzę, że tacy są) potrafią te, słabe jeszcze, inicjatywy wesprzeć. Ale może ktoś z czytających ten tekst ma lepsze pomysły?

Waldemar Korczyński

Dodaj komentarz